„Krzywdzimy nasze dzieci zarówno nie rozmawiając z nimi, jak i spełniając wszystkie ich zachcianki. Brak ćwiczenia mózgu i silnej woli nie doprowadzi być może do ich kompletnego zaniku, ale na pewno zuboży życie dziecka” – wskazuje Danuta Jacoń, psycholog i psychoterapeuta.
W niektórych rodzinach panuje przekonanie: „Jeśli dam dziecku to, co ono chce, to będzie szczęśliwe. A im więcej dam, tym będzie szczęśliwsze. Przecież po to zarabiam, by dać. Jest głodne – zatrzymam się w fast foodzie, chce mu się pić – skorzystamy z automatu ze słodkimi napojami. Przecież nikt nie lubi czekać w kolejkach u lekarza, więc niech sobie pogra na smartfonie. A jeśli nie będzie chciało ćwiczyć na WF-ie, napiszemy mu zwolnienie”. Potem dziecko nie chce jeść obiadu – „bo jadło i piło przecież” i mówi, że jest zmęczone, odchodzi, by zaszyć się w swoim pokoju, „bo przecież wynudziło się na WF-ie i zmęczyło się w kolejce na wizytę kontrolną”.
Krzywdzimy nasze dzieci zarówno nie rozmawiając z nimi, jak i spełniając wszystkie ich zachcianki. Brak ćwiczenia mózgu i silnej woli nie doprowadzi być może do ich kompletnego zaniku, ale na pewno zuboży życie dziecka, zredukuje jego możliwości i utrudni mu radzenie sobie z wyzwaniami codzienności. Brak wymagań, tak jak i granic skutkuje przekonaniem, że „świat jest dla mnie”, a nie „człowiek dla świata”.
Mózg możemy metaforycznie porównać do mięśnia, który słabo wzmacniany osiąga mniej. Współczesna popkultura pokazuje, a wręcz uczy nie tylko nas, ale tym szybciej nasze dzieci, że wszystko możemy mieć bez wysiłku, niemal natychmiast. Jaki buduje się w nas światopogląd, gdy przyglądamy się mediom społecznościowym, gdzie życie wszystkich jest przestawione pozytywnie oraz na bazie reklam z telewizji, kuszących nas wszechdostępną wygodą i łatwymi sposobami na życie? Tak jak dzieci temu ulegają, tak i my dorośli czasem się w tym gubimy.
Dla prawidłowego rozwoju młodego człowieka niezbędne jest zarówno dostarczanie mu odpowiednich składników odżywczych, jak i dbanie o inne „pokarmy”, które przyjmuje. Liczy się zarówno to, co dziecko konsumuje w ramach posiłków, jak i to, jakie filmy ogląda, co czyta, czym się otacza, z kim się spotyka, do czego aspiruje i dąży. To od naszej postawy i zachowań zależy, co utrwalamy w jego sposobie życia oraz do jakich aktywności i celów motywujemy dzieci.
To, co jemy i co pijemy nie jest dla nas tajemnicą, ale czy potrafimy czytać etykiety i czy robimy to świadomie, wybierając choćby jedzenie? Czy wiemy, o czym są gry i filmy, które ogląda nasz podopieczny? Czy poznajemy z nim świat internetu i jego zagrożeń? A może pozwalamy mu eksplorować ten nowy teren bez wyposażenia w kompas?
Bywa, że swoje wybory uzasadniamy powiedzeniem „Raz to nie zawsze, dwa razy – nie często”. I tak pozwalamy na wyjątki, przyzwalamy na brak zasad i budujemy kulturę „zawsze można wszystko”. Z powodu braku poszanowania określonych reguł pozwalamy sobie i dzieciom na brak ram, norm i zasad, które chcemy świadomie uznać za niepodważalne.
Odmawianie dziecku zakupu w sklepie kończy się już nie tylko u zbuntowanych dwulatków, a u nastolatków obrażaniem, „fochem” lub awanturą. „Natychmiast i dla mnie” zdaje się być nową religią współczesności. A jeśli mam coś zrobić, gdy jestem poproszony/a, od razu pojawia się myśl lub pytanie: „A za ile?”, „Co ja będę z tego mieć?”. Uczymy młodych ludzi: „Rób to, co ci się opłaca i nie bądź frajerem”. Wzmacnianie egocentryzmu dzieci ma miejsce nawet w restauracjach, gdzie dla pozornej wygody ułatwiamy młodym ludziom uzurpowanie sobie sterowania światem. Nie chodzi tu bynajmniej o preferencje żywieniowe uzasadnione alergiami pokarmowymi. Widać to w wielu menu restauracyjnych, gdzie dania dla dzieci oznaczają nuggetsy z frytkami, a nie po prostu porcje pełnowartościowych dań, które dzieci mogą jeść tak samo, jak dorośli, tylko w mniejszej porcji.
W związku z tym potrzebne jest umiejętne wyznaczanie trendów, dobrych przykładów i tym samym nakładanie granic, budowanie etosu pracy, odmawianie, odraczanie nagrody, nauczenie dziecka dozowania sobie przyjemności. Jeśli nikt mi nie odmawiał w życiu, prawdopodobnym jest, że trudniej przyjdzie mi wykształcić w sobie silną wolę i nauczyć się siebie ograniczać i sobą zarządzać.
W latach 60-tych XX wieku profesor Walter Mischel z Uniwersytetu Stanford przeprowadził eksperyment, który potocznie nazywany jest „testem pianki” (ang. marshmallow test). W swej istocie jest on banalnie prosty, w przebiegu wydaje się nawet zabawny, podczas gdy w skutkach okazał się brzemienny. Ponieważ w Stanach Zjednoczonych bardzo popularne i lubiane są pianki marshmallow, dlatego to właśnie ich użyto do badania. Eksperymentator przedstawiał dzieciom propozycję dwojakiego rodzaju: możesz zjeść jedną piankę teraz albo poczekać chwilę na mój powrót i w zamian otrzymać aż dwie. Jeśli dziecko decydowało się zaczekać, badacz wychodził, zostawiając je sam na sam z przepyszną pokusą. Dzieci mogły w każdej chwili użyć dzwonka. Powiedziano im, że na jego dźwięk psycholog wróci, a one będą mogły zjeść wtedy jedną piankę. Kiedy dziecko poczeka na samoistny powrót eksperymentatora, otrzyma w nagrodę dwie. Patrzenie na to, jak dzieci zmagają się z pokusą zdaje się komiczne, jednak obserwowanie okazało się wiele mówić o charakterze i predyspozycjach młodych ludzi. Z całej grupy Mischela 30 proc. maluchów potrafiło poczekać 15 minut, aby otrzymać drugą piankę. Mischel odkrył później związek między umiejętnością powstrzymania pragnienia zjedzenia pianki w dzieciństwie, a sukcesami jakie dziecko odnosić będzie później w szkole i w życiu. Pytając po około 20 latach uczestników badania, jak radzą sobie w życiu, okazało się, że osoby, które jako dzieci umiały odroczyć nagrodę (gratyfikację), osiągały wyższe wyniki w teście S.A.T (polski odpowiednik matury), lepiej radziły sobie ze stresem oraz miały mniejsze problemy z zachowaniem. Nie miały też problemów z koncentracją i uwagą oraz utrzymywaniem przyjaźni.
Współczesny świat napędzany konsumpcyjnym marketingiem przesycony jest wieloma innymi „piankami”, powodującymi zastrzyk uzależniającej dopaminy i pozornie uszczęśliwiającej nas serotoniny. W jakich zatem sytuacjach musimy umieć powiedzieć „STOP”?
Jedno z największych, choć cichych i niepozornych zagrożeń dla współczesnych rodzin stanowią nowe technologie. Choć bardzo potrzebne, są niebezpieczne, ponieważ my wszyscy dopiero uczymy się z nich korzystać. Już teraz, w dobie smartfonów i tabletów, wiadomo, że nadmierne obcowanie z samym światłem ekranu prowadzi do zmian w mózgu i zaburzeń zachowania bądź adaptacji.
Inne niebezpieczeństwo kryje się w wyręczaniu dzieci z rutynowych, monotonnych obowiązków. By poczuły wartość danej czynności, muszą przecież poznać jej trud – nieważne, ile mają zajęć w szkole czy kursów dodatkowych. Każdy, kto zarobił swoje pierwsze pieniądze wie, jak dobrze „smakowało” ich wydawanie”. Bez morale pracy młode pokolenie nie będzie przecież w stanie samo zbudować zbyt wiele. Nawet innowacyjny i ceniony na świecie lider zarządzania ludźmi William H. McRaven, będący kapitanem marynarki wojennej, podkreśla w swoich przemówieniach rolę, jaką proste czynności odgrywają w budowaniu siły charakteru. Jak mawia wielokrotnie: zacznij od samego rana i „naucz się dobrze robić małe rzeczy, naucz się ścielić swoje łóżko, a to zaprocentuje w wielu innych rzeczach, które robisz”. Do pościelonego łóżka mniej chce nam się już wrócić, a poza tym poczucie „zadanie wykonane” motywuje nas do podejmowania kolejnych.
Brak umiejętności odraczania gratyfikacji oznacza słabsze radzenie sobie z wyzwaniami realnej codzienności. Unikanie rzeczywistych spotkań z ludźmi prowadzi do analfabetyzmu społecznego i zaburzeń w odczytywaniu emocji u innych ludzi oraz brania pod uwagę ich potrzeb.
Brak granic wydaje się być dla gatunku ludzkiego, tak jak dla małych dzieci i ludzi dorosłych pułapką. Mądrze postawione granice natomiast mogą budować poczucie bezpieczeństwa i dobrą jakość życia w społeczeństwie.
Danuta Jacoń, psycholog, psychoterapeuta