Drzewo staje się w swoim pniu silne i odporne dopiero wtedy, gdy ma silne korzenie oraz bujną koronę łapiącą życiodajne światło. Jako rodzice czasem gubimy balans między wzmacnianiem fundamentalnego poczucia bezpieczeństwa i wsparcia dla dziecka a podsycaniem jego ambicji i inwestowaniem w jego rozwój.
Jak mawiał Arystoteles, najlepszy jest często „złoty środek”, czyli umiar i równowaga w podejściu do spraw życia. Nieumiarkowanie w jednym sposobie wychowania prowadzi do skrajności, a czasem również do kłopotów. Jest tak zarówno w sytuacji dzieci „zostawionych na podwórku przez całe dnie samym sobie”, jak i tych trzymanych „pod kloszem” i „dowożonych suv’ami na niezliczone zajęcia dodatkowe”.
Ogrodnikami naszych dzieci jesteśmy my – dorośli. To, co w nich zaszczepimy i czym je nakarmimy wpływa na to, jakimi ludźmi się staną, jak odnajdą się w otoczeniu i wreszcie, jaką wartość przyniosą światu.
Czy znajdujemy współcześnie czas na bycie rodzicami dla naszych dzieci?
W pędzie codziennych obowiązków i ogólnie panującym przekonaniu, że „w życiu trzeba biec, bo tak robią wszyscy”, a „bycie zajętym znaczy, że jest się kimś więcej”, czasem gubimy z oczu to, co najważniejsze. Istotna nie jest tu zasobność portfela, co wskazuje wiele biografii, które pokazują, jak ludzie bogaci z urodzenia marnotrawią majątek, a biedni osiągają bogactwo. Ważne jest to, co zapisano w poradnikach lub powiedziano w telewizji śniadaniowej, czy to, jak dobrze my jako rodzice wiemy, czego potrzebują i pragną nasze dzieci?
Nie możemy mówić przecież o ogólnym „dziecku XXI wieku”, bo takie nie istnieje. Realne jest to, które mamy szansę poznawać i wychowywać. Czy znajdujemy czas na rozmowę, czy projektujemy oczekiwania społeczeństwa na rzeczywistość dziecka? Czy znamy mocne strony i autentyczne pasje naszych latorośli? Czy dobieramy im codzienne zajęcia według własnych przekonań o tym, co są w stanie osiągnąć lub co powinny w życiu robić, by było im lepiej niż nam?
Lekko przejaskrawiając perspektywę można powiedzieć, że dzieci, z obydwu wymienionych wcześniej grup nie dostają należytej opieki od rodziców. Podczas gdy jedne uczą się, że o wszystkim decyduje mama lub tata, a one są ledwie wykonawcami zleconych im zajęć, druga grupa otrzymuje przekaz skrajnie odmienny – że decydowanie o sobie to wyłącznie ich sprawa i nikt nie może im mówić, jak żyć.
Jedni są przestymulowani i realizują pomysły na życie zakomunikowane przez rodziców, nie spotykając się z nimi, gdy jest na to czas, a raczej odgrywając zadaną „rolę” z grzecznego scenariusza, by utrzymać dobrą samoocenę i akceptację w oczach mamy lub taty. Czasem poprzez przekazy o swojej wyjątkowości lub niespotykane zajęcia, na które uczęszczają, czują, że są inne, czasem wydaje im się, że lepsze. Bywa, że tak kierowane wyrastają w przeświadczeniu, że ich życie będzie łatwiejsze, fajniejsze i przyjemniejsze niż życie innych. Zdarza się, że zakładają, iż trudne sytuacje im się nie przydarzą, a sukces będzie gonił sukces. W konsekwencji jako młodzi dorośli, konfrontując się z wymaganiami życia, muszą porzucić iluzje związane ze swoją wyjątkowością i nietykalnością. Pozbywanie się złudzeń często boli. Prowadzić może także do nagłego spadku samooceny i wiary w swoje możliwości.
Inni wyposażani są od najmłodszych lat w przekaz „zajmij się sobą sam” lub „niech pomoże ci telefon”, czyli bezpłatna opiekunka przekazująca niekontrolowane i nie zawsze właściwe treści. Ich rodzice są zapracowani uznając, że tak życie musi wyglądać i na nic innego liczyć nie można. Mając ubogie założenia o swoich możliwościach, ubogimi czynią także swoje dzieci. One uczą się, że ciężka praca lub korzystanie z opieki społecznej to szczyt marzeń. I bywają dzieci, które w to wierzą, powielając wzór zachowań. Zdarza się, że młodzi gniewni w fazie podbijania świata zaczynają temu zaprzeczać i próbują innego życia. Sukces jednak z reguły nie przychodzi od razu, więc wracają na ścieżkę „więcej się nie da” lub wkraczają w świat przestępczy, bo tam o szybkie wzbogacenie się i poklask społeczności jest łatwiej.
W jednej i drugiej sytuacji mamy do czynienia z rodzicami, którzy najprawdopodobniej chcą dobrze, ale faktycznie są NIEOBECNI. Można człowiekowi dać lub odebrać wszystko, co materialne, ale dopóki nie będzie samotny, mając wsparcie rodziny i przyjaciół będzie wiedział, że nie jest sam, że kogoś interesuje jego los, że ma wsparcie i że ktoś patrzy na jego poczynania. Świadomość tego, że inni widzą, jak żyję, można nazwać zbiorowym sumieniem społecznym i ono właśnie może chronić nas przed obraniem dróg nie służących nam i innym ludziom.
Co może nas uchronić przed projekcją własnych zbyt wysokich lub niskich ambicji na nasze dzieci?
Podstawowym krokiem jest świadomość własnych kompleksów i nieumiejętności. Często to rodzic uważa, że „byłoby wszystkim lepiej, gdybyśmy mieli więcej pieniędzy” – pracuje wtedy dzień i noc, by wszystko kupić dziecku, tracąc jego potrzeby z pola widzenia, a samemu zapominając też o sobie. Czasem takim postawom towarzyszy też w rodzinach przekonanie, że „tylko mając, coś znaczymy” i „kto posiada, ten jest lepszy”. W ten sposób bardzo pracowity rodzic może wychować mało pracowitego młodego człowieka, który wszystko, co miał, dostawał i teraz uważa, że wiele mu się należy od życia. Kiedy indziej wiedzie się nam wystarczająco dobrze, ale ponieważ nie zrealizowaliśmy swoich pragnień, sami próbujemy zrealizować własne aspiracje kreując życie dziecka i kierując nim. Ponieważ my nie mieliśmy szansy grania w tenis, nasze dziecko gra. Ponieważ nam nie powiodło się, by zostać lekarzem, od małego przyzwyczajamy dziecko, że to jedyny dobry zawód i tak dobieramy mu zajęcia dodatkowe. Nie zatrzymując się i nie rozpoznając swoich „programów” na życie, nieświadomie wgrywamy je w nasze dzieci.
Czy można być szczęśliwym nie będąc sobą? Czy można przeżyć swoje życie żyjąc życiem kogoś innego?
Jednym z najprostszych, aczkolwiek nie zawsze prostych w realizacji rozwiązań, by pozwolić dzieciom przeżyć własne życie jest uważna i empatyczna rozmowa, podczas której poznajemy świat drugiej osoby jednocześnie uświadamiając sobie, co dzieje się w nas i rozpoznając, kiedy narzucamy naszą wolę. Akronim LISTEN, czyli po angielsku „słuchać”, może być pomocny w zapamiętaniu i przestrzeganiu zasad, którymi warto się kierować podczas każdego dialogu, a zwłaszcza tego prowadzonego z dzieckiem. Jest tak dlatego, że rodzice, którym emocjonalnie zależy na wychowanku, czasem zapominają o poznaniu jego perspektywy, gdyż wydaje im się, że wiedzą lepiej, co będzie najlepsze dla dziecka.
L w tym słowie oznacza „Less speaking”, czyli „mniej mówienia”. Ma nam to przypominać, że podstawą rozmowy nie jest nasza wypowiedź, a właśnie wsłuchiwanie się w to, co ma do powiedzenia rozmówca. Często dorośli, a zwłaszcza rodzice, startując z pozycji silniejszej od dziecięcej, wpadają w pułapkę „wiem lepiej” i mówienia za dwoje. W autentycznym słuchaniu nie chodzi o chwilowe pozwolenie na wypowiedź i przeprowadzenie mimo wszystko własnego monologu. Często mniej mówiąc dajemy sobie szansę, by lepiej zrozumieć, z czym boryka się i o czym marzy nasz rozmówca. Dodatkowo, gdy naszych słów jest mniej, ludzie czują się bardziej wysłuchani. My natomiast, nie zakładając z góry, że wiemy, co rozmówca chce powiedzieć, trafniej przyjmujemy informację i lepiej możemy odnieść się do wypowiedzi. Milcząc, dużo łatwiej jest nam również rozpoznać, co sami myślimy i co czujemy podczas rozmowy. Wyłapując to, co dzieje się w nas emocjonalnie, zabezpieczamy się przed wpadnięciem w sidła niewłaściwych reakcji uczuciowych.
I od słowa „Involve”, czyli „angażować się” – zachęca, byśmy uczestniczyli w rozmowie nie tylko „uszami”, ale byli w niej wszystkimi zmysłami i sercem. Kontakt wzrokowy, empatyczne potakiwanie, dotyk dłoni czasem znaczą więcej niż słowa.
S czyli „Slow down” lub „Stop” oznacza „zwolnij”, a czasem może nawet „zastopuj” swoje założenia, reakcje, osądy lub dobre rady. Każdemu z nas zdarza się przerywać, wtrącić swoje poglądy lub mieć gotowe rozwiązania. Działanie z rozpędu jednak odbiera przestrzeń rozmówcy, a sztuka komunikacji tkwi w tym, by każdy miał jej wystarczająco.
T to „Turn off”, czyli „wyłącz wszystko to, co nie służy bądź przeszkadza rozmowie”. Czasem rodzic z dobrą intencją chce wysłuchać dziecka, jednak czyni to w pośpiechu lub zajmując się jeszcze czymś innym. Czy my chcielibyśmy zwierzać się komuś, kto stoi do nas tyłem i sieka składniki do zupy na blacie kuchennym? Wyłączając to, co może nas rozpraszać z zewnątrz i koncentrując się na przekazie rozmówcy, a nie na naszych przypuszczeniach, jesteśmy w tej rozmowie „na wyłączność”.
E pochodzi od „Emotional Engagement”, co oznacza „zaangażowanie emocjonalne”. Każdy z nas lubi spotykać się z życzliwym i pozytywnym odbiorem przez inne osoby. Kiedy ludzie doceniają nasze starania lub wyniki naszych działań, jesteśmy dowartościowani i podnosi się nasza motywacja.
N to „Neutrality”, czyli „zachowywanie neutralności” i poszanowanie czyjegoś podejścia lub światopoglądu. Nie chodzi tu o to, by rodzic zawsze pozostawał bezstronny lub bierny. Wręcz przeciwnie, chodzi o to, by wspierał dziecko w tym, co mu służy, na tyle, na ile to realnie jest możliwe i zasadne.
Wychowując dzieci warto wsłuchiwać się w potrzeby i pragnienia jak najlepiej potrafimy, oddzielając te, które są nasze, od tych, które stanowią powołanie i spełnienie dla dziecka.
Bywa, że dzieci rodzą się z niepełnosprawnościami, jak na przykład Nick Vujcic, człowiek bez rąk i nóg. Jednakże między innymi dzięki właściwym aspiracjom rodziców i ich wsparciu stał się „pełną wersją siebie”. W rodzinach zdarzają się wypadki, tak jak w przypadku Jana Meli, który wskutek poparzenia prądem stracił dwie kończyny, ale potem zdobył bieguny. To w znacznej mierze od postawy rodziców zależy, czy dzieci mimo ograniczeń będą zdobywać szczyty czy poddadzą się depresji. To rodzic może odkrywać talenty dziecka i wspierać je w ich realizacji.
Jako rodzic mamy jedno podstawowe zadanie – ułatwić dzieciom stawanie się najlepszą wersją siebie. My również mieliśmy taką szansę i ciągle możemy z niej korzystać. Piękne jest jednak jeszcze to, że nawet jeśli nasi rodzice byli nieumiejętni lub my sami zauważamy, że popełniliśmy błędy wychowawcze, to póki żyjemy, zawsze możemy poprawiać nasze niedoskonałości i naprawiać nasze postępowanie względem naszych dzieci.
Danuta Jacoń, psycholog, psychoterapeuta